Zanim skończę I cześć Millenium trochę minie, a nie chciałabym, żeby nic się tutaj nie działo :) Dlatego doszłam do wniosku, że opowiem Wam jeszcze o książce, którą skończyłam czytać stosunkowo niedawno. Mowa o "Poczwarce" Doroty Terakowskiej.
Mamy na uczelni takie zajęcia, które z założenia miały polegać na tym, że będziemy czytać jakąś książkę, niekoniecznie związaną z kierunkiem studiów, albo przynajmniej nie na pierwszy rzut oka, a później będziemy o niej rozmawiać- tzw. konwersatorium. Padła propozycja, że pierwszą taką książką do omówienia będzie właśnie Poczwarka. Skuszona wcześniejszą powieścią tej autorki, z którą miałam do czynienia ("Ono"), szybko sięgnęłam po w/w książkę, ale niestety nie lubię, kiedy narzuca mi się tempo i zupełnie inaczej odbieram daną książkę jeśli wiem, że czytam ją nie tyle dla przyjemności ile trochę z konieczności.
"Poczwarka" jest opowieścią o rodzinie, która z pozoru wydaje się być idealna - piękny dom urządzony przez wyszkolone do tego osoby, satysfakcjonująca praca, kochające się małżeństwo - słowem jak w bajce. Ale do tego szczęścia potrzebne jest jeszcze dziecko. Wiadomo- instynkt macierzyński, przekazanie genów etc. Problem jednak polega na tym, że spełnienie tych priorytetowych spraw, które wybrała sobie ta rodzina, zajęło jej chyba zbyt dużo czasu. Nagle w idealny świat wkracza dziecko. Z zespołem Downa. Ogromne zaskoczenie i rozczarowanie. Dziecko, które przewraca życie obojga swoich rodziców, burzy harmonię, ład porządek, oddala małżonków wydawać by się mogło że niszczy ich miłość, zamiast jeszcze bardziej ją umacniać.
Nagle okazuje się, że dotychczasowe życie, tak naprawdę nie zapewniało niczego poza wygodą, komfortem. I trzeba wszystko zmienić. Pytanie tylko, czy to możliwe? Czy da się wykreować nowy świat, w którym będzie miejsce na zaistniałe okoliczności tak, żeby pogodzić swoje oczekiwania względem dziecka i jego niedomagania?
Terakowska stara się nam pokazać, że w życiu nie ważne są tylko pieniądze, przepych, luksus. Podkreśla, że w życiu człowieka XXI wieku, coraz mniej zwraca się uwagę na uczucia, poczucie szczęścia i zadowolenie z drobnostek. Dostrzega, że więzi które tworzymy między sobą, są zbyt słabe i pękają kiedy tylko napotkamy na trudności i niepowodzenia. Jednocześnie przybliża nam problemy rodziców dzieci z zespołem Downa w taki sposób, że łatwo jest nam przyswoić równocześnie podstawową wiedzę nt specyfiki tej dolegliwości, a być może w życiu codziennym inaczej spojrzeć na osoby nią dotknięte.
Książka nie jest ani za długa, ani za krótka. Taka w sam raz. Nie szczególnie przypadły mi do gustu fragmenty z opowieścią o "stworzeniu" na strychu. Ale myślę, że warto jest po nią sięgnąć i dowiedzieć się czegoś nowego, rozszerzyć horyzont emocji na problemy innych, których być może nie widzimy, ale pewne jest, że ludzie dookoła nas się z nimi borykają.