czwartek, 30 grudnia 2010

"Millenium: Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet"

Nastała ta wiekopomna chwila, kiedy mogę powiedzieć, że skończyłam czytać pierwszy tom Millenium :) Dokładnie stało się to wczoraj późnym wieczorem. 
W trakcie czytania, opinie na temat tej książki bardzo często mi się zmieniały. Przede wszystkim jednak, uważam, że niektóre opisy są zbędne (np. opis komputera na całą stronę) i niepotrzebnie ciągną się wątki historyczne (nie wszystkie, ale spora ich część). Myślę, że ten dosyć spory "fragment" , który wprowadza do głównego wątku zdecydowanie mogłby zostać skrócony. Ogólnie troszeczkę się zawiodłam na książce- był to mój pierwszy kryminał i spodziewałam się bardziej zawiłych historii. Fakt wprowadzenia wielu nazwisk wcale nie był tak skomplikowany. Opisy przestępstw były przystępne (dziwnie to brzmi;D), nie szczególnie brutalne (no dobra, może niektóre :) ).
Nie polecam książki osobom, które nie mają cierpliwości. Bywały momenty, kiedy nie mogłam przestać czytać (nie wiedzieć czemu działo się to zawsze ok  północy kiedy już pasowało mi iść spać), ale niestety było kilka takich fragmentów, że czekałam, aż wreszcie zacznie się coś dziać. Czas spędzony z tą lekturą wspominam jednak bardzo przyjemnie. Ale jeszcze raz powtarzam- przed rozpoczęciem się "akcji" wiele stron musi minąć, a czasami rozochocona przebiegiem akcji nagle orientowałam się, że już koniec- za szybko. 
Myślę, że wątek zawarty w prologu, mógłby zostać jakoś ciekawiej rozwiązany. Co prawda nie mam za bardzo innego pomysłu, ale to nie ja piszę kryminały, a to o czym mówię teraz, moim zdaniem było trochę przewidywalne.

Jednak wbrew wszystkim negatywom, na pewno sięgnę po następną część - osobiście cieszy mnie to, że występują w niej postaci z poprzedniego tomu. Z czystej ciekawości będę się też starała przekonać brata, żebyśmy sobie wypożyczyli film nakręcony na podstawie książki :) Książka fajna, ale wielkiego szału nie ma. Rada dla osób o nie najlepszym samopoczuciu, przygnębionych, niepewnych, zniechęconych: poczekajcie, aż wam przejdzie i weźcie książkę jak będziecie w dobrych nastrojach.

Ps. Strasznie dużo kawy w tej powieści :D
Edit: Ps. 2 Oglądałam film! i uważam że książka jest 100x lepsza! :D

środa, 29 grudnia 2010

Saga "Zmierzch"

Nie mam szczególnie zamiaru tutaj analizować poszczególnych części Zmierzchu bo wydaje mi się, że to już trochę przedawniona sprawa- w każdym razie w moim przypadku i zwyczajnie nie pamiętam co działo się w poszczególnych częściach i już przeszłam etap "szału" związanego z tą książką. Generalnie cała Saga Zmierzchu nie należy do szczególnie skomplikowanych powieści, ale zachęcona opiniami koleżanki i trochę z braku laku sięgnęłam po nią i "wpadłam". Zachęciła mnie też objętościowo, bo jak już pewnie dałam Wam zauważyć, lubię opasłe tomy literatury. Osobiście znam totalnych fanów zmierzchu i nie są to tylko ludzie mający lat naście- ba! mają nawet i 30:) Ale są też tacy, którzy nie przebrnęli przez pierwszą część, albo ledwo ledwo ją skończyli i w sumie chwała im też za to, bo co by to było, gdyby nam wszystkim podobało się to samo?:)
  Obecnie jesteśmy totalnie zakręceni w świecie wampiryzmu i coraz więcej w telewizji i książkach jest krwi w tym gatunku rozumianej ale autorka akurat trafiła chyba na najlepszy moment i wzbudziła ogromne zainteresowanie tym co stworzyła. Ja sama jednak poza Zmierzchem niczego więcej na temat wampirów nie czytałam, dlatego trudno mi stwierdzić czy istnieje jakieś podobieństwo między tym co znam, a tym co powstało później. 


Generalnie najlepiej moim zdaniem wypada na tle innych część pierwsza. Wprowadza w nowy świat, budzi ciekawość czytelnika. Najmniej podobał mi się drugi tom i tu przyznam się bez bicia jako zwolenniczka Edwarda średnio byłam zadowolona z..... tego co się działo z jego osobą w tej części. Nie będę mówiła co dokładnie, bo może są i tacy, którzy tutaj wpadną, a treści zmierzchu nie znają. Dwie następne części powiem szczerze jakoś szczególnie nie zapadły mi w pamięć. Wiem natomiast że w 4 części autorka przekracza totalne granice absurdu i chyba trochę się zapędza w swoich opisach. 
Myślę, że to co najbardziej porusza czytelników - przypuszczam, że w większości czytelniczki - to bardzo fajnie opisana miłość, taka, której kobiety często poszukują, w której mężczyzna daje poczucie bezpieczeństwa i pięknie ubiera w słowa swoje uczucia. Niektóre cytaty faktycznie powodowały że stawałam się trochę roztargniona. 
Sposób pisania autorki powodował, że totalnie pochłonięta byłam lekturą i ciężko mi było przestać ją czytać, kiedy rozpoczął się jakiś wątek, a było ich dużo. Ogólnie czas ze Zmierzchem wspominam miło, a książkę oceniam jako łatwą, lekką i przyjemną. Na zimowe wieczory przy herbacie w sam raz :)

sobota, 25 grudnia 2010

"Poczwarka"

Zanim skończę I cześć Millenium trochę minie, a nie chciałabym, żeby nic się tutaj nie działo :) Dlatego doszłam do wniosku, że opowiem Wam jeszcze o książce, którą skończyłam czytać stosunkowo niedawno. Mowa o "Poczwarce" Doroty Terakowskiej.

Mamy na uczelni takie zajęcia, które z założenia miały polegać na tym, że będziemy czytać jakąś książkę, niekoniecznie związaną z kierunkiem studiów, albo przynajmniej nie na pierwszy rzut oka, a później będziemy o niej rozmawiać- tzw. konwersatorium. Padła propozycja, że pierwszą taką książką do omówienia będzie właśnie Poczwarka. Skuszona wcześniejszą powieścią tej autorki, z którą miałam do czynienia ("Ono"), szybko sięgnęłam po w/w książkę, ale niestety nie lubię, kiedy narzuca mi się tempo i zupełnie inaczej odbieram daną książkę jeśli wiem, że czytam ją nie tyle dla przyjemności ile trochę z konieczności.
"Poczwarka" jest opowieścią o rodzinie, która z pozoru wydaje się być idealna - piękny dom urządzony przez wyszkolone do tego osoby, satysfakcjonująca praca, kochające się małżeństwo - słowem jak w bajce. Ale do tego szczęścia potrzebne jest jeszcze dziecko. Wiadomo- instynkt macierzyński, przekazanie genów etc. Problem jednak polega na tym, że spełnienie tych priorytetowych spraw, które wybrała sobie ta rodzina, zajęło jej chyba zbyt dużo czasu. Nagle w idealny świat wkracza dziecko. Z zespołem Downa. Ogromne zaskoczenie i rozczarowanie. Dziecko, które przewraca życie obojga swoich rodziców, burzy harmonię, ład porządek, oddala małżonków wydawać by się mogło że niszczy ich miłość, zamiast jeszcze bardziej ją umacniać. 
Nagle okazuje się, że dotychczasowe życie, tak naprawdę nie zapewniało niczego poza wygodą, komfortem. I trzeba wszystko zmienić. Pytanie tylko, czy to możliwe? Czy da się wykreować nowy świat, w którym będzie miejsce na zaistniałe okoliczności tak, żeby pogodzić swoje oczekiwania względem dziecka i jego niedomagania? 
Terakowska stara się nam pokazać, że w życiu nie ważne są tylko pieniądze, przepych, luksus. Podkreśla, że w życiu człowieka XXI wieku, coraz mniej zwraca się uwagę na uczucia, poczucie szczęścia i zadowolenie z drobnostek. Dostrzega, że więzi które tworzymy między sobą, są zbyt słabe i pękają kiedy tylko napotkamy na trudności i niepowodzenia. Jednocześnie przybliża nam problemy rodziców dzieci z zespołem Downa w taki sposób, że łatwo jest nam przyswoić równocześnie podstawową wiedzę nt specyfiki tej dolegliwości, a być może w życiu codziennym inaczej spojrzeć na osoby nią dotknięte.
Książka nie jest ani za długa, ani za krótka. Taka w sam raz. Nie szczególnie przypadły mi do gustu fragmenty  z opowieścią o "stworzeniu" na strychu. Ale myślę, że warto jest po nią sięgnąć i dowiedzieć się czegoś nowego, rozszerzyć horyzont emocji na problemy innych, których być może nie widzimy, ale pewne jest, że ludzie dookoła nas się z nimi borykają. 

piątek, 24 grudnia 2010

Millenium - już tuż tuż

Już za chwileczkę, już za momencik (odliczanie czasu do Wigilii przy okazji :) ), a pierwsza cześć Millenium Larssona będzie moooojaaa :) 

czwartek, 23 grudnia 2010

"Bóg. Życie i Twórczość"

Nastąpił moment, w którym mogę (mam nadzieję) wyrazić swoje zdanie na temat książki, o której wspominałam na samym początku, którą właściwie chciałam rozpocząć swoją "radosną twórczość" na bloggerze jednocześnie narażając się na utratę lub zysk "aprobaty" czytelników. Cierpliwość, a raczej jej brak nie pozwolił mi jednak na to - przez co "rozgrzewałam się" wspominając kilka książek przeczytanych wcześniej, ale być może dzięki temu chociażby liczba osób która przeczyta tego posta zwiększy(ła) się np. z jednej do czterech (z tego miejsca podziękowania dla stopniowo, powolutku rosnącej liczby osób obserwujących bloga;) ).
Książkę Szymona Hołowni "Bóg. Życie i Twórczość" kupiłam w zasadzie po tym jak zdecydowałam wybrać się na jego konferencję zorganizowaną w kościele św. Marka w Krakowie.

 Widziałam ją już gdzieś na billboardach, ale zwróciłam na nią uwagę, bo jakoś wcześniej nie wiedziałam nawet że Szymon Hołownia napisał książkę, a tu niespodzianka  (!) bo to już piąta <zawstydzony> :) Właściwie to kupiłam ją i wybrałam się na tę konferencję z dużego sentymentu do pana Hołowni i podziwu dla jego inteligencji i konsekwencji w postępowaniu, poglądach i postawach. Tutaj link do tekstu z newsweek'a, który w znacznej części dotyczy problematyki poruszanej na konferencji: http://www.newsweek.pl/artykuly/wydanie/0/straszne-cudowne-swieta,69194,1 (jeszcze nie umiem tego zrobic w kodach html, jak się dowiem to edytuje posta:P )
I w zasadzie nie zawiodłam się, z konferencji wyszłam z dużą satysfakcją i .....autografem! :)

I nie ukrywam, że całokształt tej "imprezy" zachęcił mnie zdecydowanie do zapoznania się z tym co "popełnił" Szymon Hołownia. Tytułem wstępu a już raczej rozwinięcia wspomnieć trzeba, że nie mogę powiedzieć o sobie, że jestem bardzo wierząca, co tydzień chodzę do kościoła itd.  Ale nie mam też w sobie urazu do publikacji o tematyce religijnej, chrześcijańskiej włącznie oczywiście. Tajemnice wiary były w każdym razie do tej pory dla mnie nie na tyle "wybrakowane" i zszargane działaniem Kościoła Katolickiego, że raczej działały odwrotnie aniżeli było to- jak sądzę- zamierzone czyli bardziej demotywująco. Dlaczego o tym piszę? A to dlatego, że po przeczytaniu książki śmiało mogę powiedzieć, że ją polecam, ale musi to być raczej własna decyzja czytelnika i świadomość tego, że książka traktować będzie o Bogu tyle, że w innowacyjny i bardzo oryginalny, zachęcający jak dla mnie sposób przyjęty przez jej autora. Obecnie mówi się, że Kościół jest nienowoczesny. Chcecie nowoczesności? Proszę bardzo- oto książka, skarbnica metafor  mocnych argumentów i w pełni przemyślanych odpowiedzi na pytania, które myślę że nurtują lub kiedyś zaczną zastanawiać większość z osób choć po trosze wierzących. Czasami autor zostawia pewien niedosyt, daje do myślenia- w zależności od intensywności i wielkości wątpliwości jest to irytujące lub dopingujące i mobilizujące do zastanowienia się nad danym faktem, problemem. Myślę, że dzięki tej właśnie cesze, dzięki nowoczesnemu pokazaniu ponadczasowości chrześcijaństwa Szymon Hołownia zdobywa coraz większą ilość fanów, odbiorców. Do tej pory jest jeden fragment, który mnie dręczy i męczy i nie wiem za bardzo jak go ugryźć i przyznam, że jednak budzi to chociażby moją ciekawość.
Od razu mówię, że przynajmniej jak dla mnie konieczna była duża koncentracja do czytania tej książki. Kiedy już do niej "siadałam" to działo się to ze świadomością, że nikt i nic nie będzie mi przeszkadzało. Nie mogę powiedzieć, żeby była to książka "do poduszki". Przepełniona jest zawiłymi opowieściami o historii ale tu znów autor wychodzi poza kanony w ten sposób, że gdyby ktoś kiedyś prowadził lekcje historii tak o niej opowiadając, to na pewno wyszłabym z tych zajęć z większą wiedzą i czymś więcej niż marną trójczyną ;)
Momentami śmiesznie, zabawnie, często poważnie, zawsze jednak konkretnie i rzeczowo. Bogate słownictwo  i przede wszystkim wiedza (!) autora sprawiają, że w oczach czytelnika (czytelniczki ;) ) staje się on osobą bardzo kompetentną i godną zaufania. Z chęcią sięgnę po kolejne książki Szymona, jednocześnie obiecując poprawę i nadrabiając zaległości. 


środa, 22 grudnia 2010

"Saga o Ludziach Lodu"


"Saga o Ludziach Lodu" Margit Sandemo - 47 tomowa opowieść fantastyczna o rodzinie Ludzi Lodu, obciążonej "dziedzicznym złem" pojawiającym się przynajmniej raz w jednym pokoleniu. 
Na początku jakoś nie mogłam dać się namówić mamie, cioci i kuzynce (które czytały kolejne części z wypiekami na policzkach), ale któregoś dnia, z czystej ciekawości wzięłam pierwszą część do ręki i tak mi już zostało aż do 17 :) Namówiłam też sąsiadkę, która co jakiś czas wpadała do mnie po kolejne części, aż w pewnym momencie, pół żartem pół serio zabronił jej tego mąż, bo zwyczajnie stał się zazdrosny :)  Były pewne przerwy kiedy na chwilę musiałam odetchnąć, ale trwało to tylko kilka dni, bo zjadała mnie ciekawość co stanie się w kolejnej części. Przeczytałam tylko 17, chociaż wszystkie mam w domu, ale w pewnym momencie poczułam nadmiar tego typu literatury, a poza tym czasami zwyczajnie zapominałam o obowiązkach bo np. pochłaniałam całą część w jeden dzień. 
Pomysł na tą opowieść jest wyjątkowy, całkowicie wciągający. Owszem bywały części trochę nudniejsze, ale autorka zaraz rekompensuje nam straty w kolejnych tomach. Fajne jest też to, że możliwe jest zaprzestanie na którejś z części ponieważ każdy kolejny wątek rozpoczynający się w danym tomie, także się w nim kończy. Z racji, że nie doszłam do końca sagi mogę tylko przypuszczać, że na rozwiązanie głównego wątku trzeba czekać do końca. 
Saga na swój niesamowity charakter, opowiada o walce z samym sobą, ze złem, pokazuje nam tęsknotę za miłością, samą miłość w różnej postaci. Autorka czasami nawet nie przebiera w słowach, opisuje akty miłosne ale bez wulgaryzmów, jeśli można to tak nazwać to robi to "ze smakiem". Opisywana rzeczywistość całkowicie pochłania czytelnika, to jedna z tych cech którą bardzo sobie cenię w książkach. 
Co prawda dużo czasu minęło już od momentu kiedy zaprzestałam czytania tej sagi, ale najbardziej sobie "umiłowałam" pierwszą część, bo to ona wprowadza w jej tajniki i w niej autorka pokazuje wyjątkowość swojego pomysły. Z takich dodatkowych "efektów zmysłowych" polecałabym przy czytaniu książki - jeśli ktoś lubi - posłuchać  soundtracku z filmu "K-pax", który dodatkowo daje pole do popisu naszej wyobraźni i jakby ubarwia jeszcze to, o czym czytamy. 

wtorek, 21 grudnia 2010

"Klara"

Moja opinia na temat tej książki będzie troszkę inna. A to dlatego, że nie dobrnęłam do jej końca. Wbrew super opiniom, recenzjom, promocjom w telewizji tuż po wyczerpaniu się mojej cierpliwości po prostu wszystko we mnie krzyczało, że ten zakup zdecydowanie nie należał do udanych. Jeśli ktoś lubi książki chaotyczne - proszę bardzo. Ja raczej lubię zachowaną ciągłość rozpoczętego wątku. Być może jakoś się rozkręca to wszystko później, ale dla mnie nie do przyjęcia było to, ze te 170 stron, które przeczytałam, mówiły o niczym, albo ciągle o jednym i tym samym. Nie lubię ciągle szukać sensu tego co czytam, nie lubię próbować wczuwać się w książkę doszukując się w niej czegoś fajnego, zwłaszcza (!) po przeczytaniu 170 stron. Paradoksalnie momentami niektóre teksty przypominały mi Dziennik Bridget Jones - paradoksalnie dlatego, że pierwsza część dziennika bardzo mi się podobała  (miła, lekka i przyjemna), drugiej jeszcze nie czytałam. 
Ciężko to też nazwać emocjonalno- moralną rozterką bohaterki nad rolą,  którą aktualnie przyjmuje. Raczej nie chodzi tu o problem kochanki - tego czy zakłóca się małżeństwo mężczyzny chociażby. No może ewentualnie emocjonalnym problemem jest bycie "tą drugą" a nie tą jedyną i przede wszystkim, ale poza tym, ja moralnego dylematu się tu doszukać nie mogę. 
Z ciekawości można sięgnąć po tę książkę, bo czytać jej nie trzeba w wielkim skupieniu i - co jest jedynym plusem - bardzo szybko przewraca się tu kartki przez to, że jest bardzo duża ilość dialogów. Ostatecznie chciałabym szybko puścić w zapomnienie jej treść i nadrobić czas (trochę stracony). Książkę - co mi się rzadko zdarza - sprzedałam. 

poniedziałek, 20 grudnia 2010

"Intruz"

Jako, że świąteczne porządki mam już za sobą (wyjątkowo szybko, a raczej wcześnie w tym roku) i mam chwile wolnego czasu, to pozwalam sobie skomentować jeszcze jedną książkę, póki pamięć świeża chociaż już delikatnie przykryta kurzem czasu :) Mowa mianowicie o książce Stephenie Meyer pt Intruz. Tak tak, to ta sama autorka, która napisała Sagę Zmierzch, na której opis wyjątkowo dzisiaj nie mam ochoty. 
Intruz jest kolejną książką dosyć sporej objętości jeśli chodzi o ilość stron (568), a i jej format jest niestandardowy i trochę zakłóca mój ład na półce. Książkę kupiłam po przeczytaniu całej Sagi Zmierzchu, ciekawa tego, co autorka tym razem wymyśliła. I pierwsze co nasuwa się na myśl- nie da się doszukać jakiegokolwiek podobieństwa między bohaterami Zmierzchu i Intruza, ba! doszukiwanie się go grozi zawodem i odrzuceniem książki na półkę. Przynajmniej na chwilę. Tak się stało przyznam szczerze ze mną. Za intruza brałam się dwa razy i dopiero za drugim razem udało mi się przebrnąć przez początek i wciągnąć na tyle, że w zasadzie przeczytałam go jednym tchem :) Oczywiście nie ma się tutaj co spodziewać szczególnie skomplikowanej fabuły, jednak autorce przyznać trzeba godną pozazdroszczenia pomysłowość- ja w każdym razie z takim pomysłem do tej pory się nie spotkałam. 
Intruz jest powieścią, która pozwala nam trochę się rozmarzyć, albo poćwiczyć wyobraźnię, przedstawiającą nam obrazy świata, w którym "zło" ludzkiej natury zostaje zastąpione niemalże ideałem świata bez przemocy, a nawet pieniędzy. W trakcie czytania mamy szansę poznać ten wydawałoby się sztuczny, acz powszechny już świat, gdzie życie wydawałoby się idealne, ale po dłuższej chwili okazać by się mogło nudne i monotonne. Problem jednak w tym, że zalążki człowieczeństwa pozostają ukryte na bezludziu zakrytym piaskiem i skwarem słonecznym. To tam ludzie kryją się, skupiają w społeczność, pokazują, że jednak to możliwe. Cechy ludzi-ludzi, kontrastowane są z cechami ludzi-intruzów doskonale wyodrębniając nasze codzienne przyzwyczajenia, nawyki być może zachowania, które uznajemy po przeczytaniu tej książki za godne korekty, uwagi. 
Jeśli chcecie "wyciągnąć" z książki przesłanie- pewnie Wam się to uda gdy będziecie mieli takie nastawienie, ale śmiało możecie wziąć ją do ręki w celu rozluźnienia, na trochę więcej wolnego czasu. Mnie gdzieś tam pod koniec popłynęła łezka, prawdę powiedziawszy jednak nie jestem pewna, czy to zamierzenie autorki, czy moja nadmierna wrażliwość :)

  (źródło: Wydawnictwo Dolnośląskie)
Fajnie skonstruowana okładka, w tekście wyjaśnia się później mieniąca się na niej tęczówka. Można by się też doszukać odniesienia do stwierdzenia"oko zwierciadłem duszy", ale sami stwierdzicie sensowność tego porównania po przeczytaniu książki ;)  Podobieństwo między okładkami "Doktorów" i "Intruza" jest przypadkowe :P 

"Doktorzy"

Pomysł na pierwszą opisywaną książkę był trochę inny, ale zmienił się niestety, gdyż nie chcę długo zwlekać z pierwszym postem (prawdę powiedziawszy nie chcę czekać wcale:) ), a książkę o której chciałam pisać właśnie czytam, a być może poczekam trochę aż wzrośnie liczba czytelników. 
Na książkę "Dotkorzy" natrafiłam całkiem przypadkiem, w poszukiwaniu zajęć na spokojne wieczory wakacyjne. Pierwszy raz zetknęłam się z nią w wakacje 2007 roku (pamiętam bo było to po maturze), wydanej jeszcze w starej wersji przez wyd. ZYSK I S-KA. W te wakacje- czyli trzy lata później- postanowiłam do niej wrócić i to właśnie jest ta książka, którą przeczytałam dwa razy. Czynnikiem służącym temu "przedsięwzięciu" jest to, że jest ona dosyć opasła - ma 731 stron i pamieć wszystkich zdarzeń jest praktycznie niemożliwa :)
Po decyzji o powtórnym przeczytaniu książki musiałam ją oczywiście...kupić, ponieważ poprzednią pożyczyłam od kogoś, już nawet nie pamiętam od kogo. Znalezienie tej książki w sklepach nie było trudne, bo zdaje się, że wznowione jej wydanie (w tym roku), tym razem wydana została przez wyd. Albatros.


To opasłe tomisko już w pierwszej linijce jest zaskakujące i wskazuje na pomysł autora jak zachęcić czytelnika, żeby zechciał przejść do kolejnych stronic książki. Znajdziecie w niej ciekawie wplecione w życie bohaterów problemy nietolerancji, wojny, z bliska pokazana jest  "egzystencja" studentów medycyny (jakże stereotypowo przez nas postrzegana!), a później życie lekarzy- spełniających się zawodowo choć nie zawsze towarzysko, dlatego poza spełnieniem w pracy możemy śmiało mówić o poszukiwaniu szczęścia poza murami  szpitala, przychodni.
 Książka jak najbardziej na czasie, chociaż jak się okazało jej pierwsze wydanie ma lat tyle samo co i ja - 22 :). Nie taka całkiem krótka "rozprawa" czasami przypominała mi życie moje i moich najbliższych, gdzie momentami budzimy się "z ręką w nocniku" i zdajemy sobie sprawę, że przez zatracenie w codzienności na niektóre rzeczy, jest już zwyczajnie za późno. 
Ulubiony cytat? Owszem, mam taki, ale jeśli wam go zdradzę, to możecie się prędzej czy później domyślić zakończenia, albo przynajmniej jego fragmentu, a chyba byśmy tego nie chcieli :) Mogę Wam jedynie powiedzieć że znajduje się on na 644 stronie :P
Na zachętę ewentualnie można by przytoczyć pierwsze zdanie z I rozdziału: "Barney Livingston był pierwszym chłopcem z Brooklynu, który zobaczył Laurę Castellano nago." - i uwierzcie mi, erotycznego wątku zdecydowanie tutaj nie uraczycie.
Od razu mówię, że jestem zwolenniczką długich historii i grubych książek, ewentualnie takich tytułów, które mają swoje kontynuacje w kolejnych częściach. Już niedługo (za 4 dni + tyle dni ile zajmie mi przeczytanie kolejnego "dorobku")  uda mi się zaprezentować Wam opinie pierwszej części Millenium - "Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet" Stiega Larssona. Tyle, że na rozpoczęcie musimy poczekać do gwiazdki, a do tego czasu myślę, że skończę tą książkę, w której trakcie czytania jestem właśnie.

Witajcie! :)

Mam przyjemność powitać was na swoim nowym blogu :)
 Mam nadzieję, że w jego przypadku zapał i chęci będą większe i mniej słomiane jak dotychczas. Ale wydaje się, że zagoszczę tutaj trochę dłużej, bowiem lista książek które jeszcze wołają do mnie "przeczytaj mnie" (wg uznania "weź mnie") zamiast maleć ciągle rośnie i przyznam szczerze, że wcale mnie ten fakt nie smuci. 
Dzieje się tak zwłaszcza wtedy, kiedy wpadam w - jak to nazywam - ciąg czytania i po prostu nie można mnie odciągnąć od danej książek (i nie chodzi tutaj zazwyczaj o lektury "uczelniane"). Nauczyłam się już trochę selekcjonować książki przed ich kupnem- to jest chyba jedyna wada mojego zamiłowania, że książki raczej kupuję aniżeli pożyczam, na czym często cierpi mój i nie tylko mój budżet. Sposób selekcji książek nie jest jakoś specjalnie skomplikowany, przede wszystkim koncentruje się na danej tematyce, autorze chociaż ostatnimi czasy często na recenzji. Mam swoich znajomych, u których polecenie książki oznacza nic innego jak absolutne "must have" w mojej biblioteczce. Czasami jednak zdarzają się to przypadkowe pozycje, które później okazują się cennym okazem mojego zbioru. Jeżeli już wracam do jakiejś książki, to musi mnie rzeczywiście czymś zachęcić, właściwie to całościowo wróciłam tylko do jednej- o niej później, natomiast wyrywkami zdarzy mi się przeczytać też jakiś rozdział częściej.
W moim blogu, jak już pewnie zdążyliście się zorientować będę zamieszczała recenzje swoich ulubionych lub też trochę mniej pozycji literackich, które ostatnimi czasy wpadły mi w ręce, bądź o których myślę z trochę większym sentymentem. Żeby Was trochę zachęcić do danej pozycji postaram się czasem wrzucić jakiś fajny cytat, lub fragment charakterystyczny dla danego autora.
  Nie ukrywam, że liczę też na Wasze propozycje :)